CPS prezentuje laudację autorstwa Pawła Sosnowskiego z okazji wręczenia Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego Januszowi Kapuście, wszechstronnemu artyście, który kilkakrotnie wystawiał swoje prace w galerii Centrum. Ostatnia jego wystawa miała miejsce w listopadzie ub.r. KLIKNIJ TUTAJ
Paweł Sosnowski: historyk sztuki, krytyk i kurator, autor kilkudziesięciu programów telewizyjnych i filmów dokumentalnych, książek. W 1982 roku założył pierwszą swoją galerię galerię sztuki współczesnej. Twórca i organizator festiwalu reklamy Złote Orły. Kurator wystawy w pawilonie polskim na 50. Międzynarodowym Biennale Sztuki w Wenecji.
„Janusz Kapusta posiadł rozległą wiedzę w zakresie sztuki, matematyki, geometrii i filozofii, przede wszystkim jednak ma nieprzebrane zasoby wyobraźni”. Laudacja z okazji wręczenia Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego Januszowi Kapuście autorstwa Pawła SOSNOWSKIEGO
„My dzięki sztuce możemy się zwać wnukami Boga” – czytamy na 13 stronie polskiego wydania (1984) Traktatu o malarstwie Leonarda da Vinci. Myśl ta może być mottem niniejszej laudacji, ale dopiero kolejna jest wyraźnie zbieżna z postawą, działaniem, pracą i dokonaniami Janusza Kapusty. Jedną z najistotniejszych definicji Leonarda, którą należy uznać za epokową, niewyrażoną jeszcze przez nikogo wcześniej, jest ta: L’Arte e una cosa mentale – sztuka jest sprawą umysłu, ręka pozostaje jedynie narzędziem prowadzonym przez rozum.
Pierwszy biograf renesansowego mistrza, Giorgio Vasari, pisał, że „Leonardo da Vinci nigdy nie był zadowolony z tego, co robi, i bardzo niewiele dzieł doprowadził do perfekcji; często powtarzał, że przyczyną było to, iż jego ręka nie mogła dosięgnąć intelektu”. I choć minęło ponad pięćset lat, większość ludzi nadal dziś sądzi, że malarstwo, rysunek czy rzeźba to przede wszystkim zręczność posługiwania się odpowiednimi narzędziami: pędzlem, dłutem czy ołówkiem. Janusz Kapusta bardzo wcześnie zauważył, że taką zręczność posiada, dlatego też zaczął uczyć się w liceum plastycznym w Poznaniu. Tam wkrótce odkrył, że malowanie i rysowanie samo w sobie nie jest złe, sprawia przyjemność, ale nie daje wystarczającej satysfakcji. Nie wiem, czy znał już wówczas przesłanie Leonarda: „Zgłębiaj naukę, którą jest sztuka, i sztukę, którą jest nauka”, ale na pewno intuicyjnie wyczuwał samą istotę tej idei i jakiś czas później stwierdził: „Sztuka nie jest dla mnie wyrażaniem tego, co poznane, ale narzędziem do poznania. To w sztuce rozpoznajemy autentyczne lub sztuczne granice naszego człowieczeństwa, urody i wyobraźni”.
Zapewne owa nieodparta chęć poszukiwania nowych możliwości, poszerzenia horyzontów, ciekawość tego, co jest niewidoczne, sprawiła, że zamiast kontynuować naukę malarstwa, wybrał wydział architektury na Politechnice Warszawskiej, chciał zdobyć wiedzę dającą mu możliwość tworzenia czegoś więcej niż same rysunki i obrazy, umiejętność wzbogacania świata nowymi kształtami, formami, budowlami, czymś o wiele bardziej praktycznym niż malarstwo. Ale i ten kierunek mu nie wystarczał. Po dyplomie zaczął więc studia filozoficzne, które dopiero satysfakcjonująco dopełniły jego edukację. W pewnym momencie doszedł do wniosku, że nie sztuka, nie nauka są drogami, którymi chce podążać, lecz jak pisał w swojej dysertacji doktorskiej na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, trzeba iść tropem wyobraźni, bo „tylko wyobraźnia jest w stanie tworzyć rzeczy, których wcześniej nie było”. W pewnym momencie, jeszcze na studiach, wymyślił własną technikę poszerzania wyobraźni. Po latach przyznał, że „tak jak solista w operze ćwiczy skalę głosu, a sportowiec pompki, chciałem wymyślić podobne ćwiczenia dla wyobraźni. Znacznie później przeczytałem zdanie Einsteina, że wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy”.
Wszyscy mamy wyobraźnię. Według współczesnej wiedzy to właśnie ona nas wyróżnia spośród innych stworzeń i pozwala uprawiać sztukę. Dlatego Oscar Wilde mógł stwierdzić, że „sztuka jest najbardziej intensywną formą indywidualizmu, jaką kiedykolwiek znał świat”. Janusz Kapusta stał się więc wręcz misjonarzem wyobraźni. Wyobraźnia prowadzi go do dzisiaj i jak mówi – wszystko jej zawdzięcza. Gdy miał szesnaście lat i rysował w poznańskiej szkole martwe natury, kilkaset kilometrów dalej, w Dusseldorfie, Joseph Beuys ogłosił, że każdy człowiek jest artystą. Beuys był wielkim twórcą, wywarł olbrzymi wpływ na całe generacje artystów, był też niezwykle popularny wśród współczesnych. By pokazać, że można stać się artystą, zlecił wyprodukowanie kilku tysięcy drewnianych pudełek wielkości kartki papieru, pozbawionych wieczka, jak szufladki, a w środku każdego z nich napisał ołówkiem słowo „intuicja”. Miało to skłaniać odbiorców do własnej kreatywności. Pudełka sprzedawał po 8 marek z nadzieją, że nabywcy wypełnią szufladki swoimi projektami. Niewiele takich projektów powstało. Większość pudełek przepadła. Te, które przetrwały, są puste i stały się jedynie obiektami kolekcjonerskimi. Idea zawirusowania sztuką społeczeństwa się nie spełniła. Działanie to dowiodło jednego – nawet jeśli każdy posiada wyobraźnię, to nie każdy potrafi ją wykorzystać. Janusz Kapusta podjął się podobnego zadania, ale skierował je do wąskiego grona. Zadanie nazwał „poszerzaniem wyobraźni” i jako profesor wizytujący w Wyższej Szkole Sztuk Wizualnych i Nowych Mediów w Warszawie prowadził przez kilka semestrów wykłady i ćwiczenia, starając się wyzwolić drzemiące w studentach pokłady kreatywności.
Janusz Kapusta posiadł rozległą wiedzę w zakresie sztuki, matematyki, geometrii i filozofii, przede wszystkim jednak ma nieprzebrane zasoby wyobraźni. Wystarczy powiedzieć, że to właśnie wyobraźnia pozwoliła mu zahaczyć się i przeżyć w Nowym Jorku, gdzie zastał go wprowadzony w Polsce stan wojenny. Z planowanych kilku miesięcy pobytu zrobiło się czterdzieści lat życia spędzonych poza krajem, na które zarabiał głównie rysunkami. Jest jedynym w historii „New York Timesa” rysownikiem, który może się pochwalić książką zawierającą ponad trzysta rysunkowych komentarzy publikowanych w tej gazecie. Żaden inny z wielu ilustratorów „Timesa” nie mógłby podobnej książki wydać, co najwyżej byłby to folder. Gazeta najbardziej ceniła w swoim współpracowniku łatwość i szybkość formułowania celnych komentarzy do zamieszczanych tekstów. Kapusta potrafił na poczekaniu stworzyć nie jeden, lecz kilka pomysłów, co było niesłychanie przydatne dla żywej i zmiennej tkanki gazety. Można powiedzieć, że był dla niej „pogotowiem ratunkowym”. Jest znakomitym obserwatorem – spostrzegawczym i przenikliwym. Jego rysunki są raczej wizualnymi aforyzmami niż prostymi ilustracjami do przedstawionego tekstu czy tematu. A każdy gest artysty, każdy pomysł albo projekt jest emanacją kartezjańskiego cogito ergo sum.
Swoje rysunkowe anegdoty zamieszczał i zamieszcza nadal w prasie amerykańskiej i polskiej. Poza „New York Timesem” współpracuje z „Wall Street Journal”, „Washington Post”, „Boston Globe” czy też pismami artystycznymi, jak „Graphis” oraz „Print”, a w Polsce niemal od początku millenium tworzy regularnie dla „Rzeczpospolitej”. Wyróżniano go wielokrotnie, zdumiewa jednak seria aż trzech pierwszych nagród zdobytych tylko w jednym roku. Były to: pierwsza nagroda za najlepszy rysunek prasowy na świecie przyznawana w Sintrze w Portugalii, Grand Prix na międzynarodowym konkursie w Ankarze z okazji 75-lecia Republiki Turcji, pierwsza nagroda na biennale rysunku prasowego w Teheranie.
Mówi o sobie, że jest artystą o zainteresowaniach matematycznych i filozoficznych. Innymi słowy, przypomina średniowiecznego alchemika, który w swoich tyglach, warząc różne substancje, poszukuje kamienia filozoficznego. Dla Janusza Kapusty wyzwaniem stała się kwestia wizualizacji nieskończoności. Pierwszy rysunek powstał jeszcze w Polsce. Zabrał go ze sobą do Ameryki i pewnej styczniowej nocy roku 1985 w pracowni na nowojorskim Brooklynie próbował na podstawie pierwszego szkicu stworzyć przestrzenny model nieskończoności.
Studiując, nagle dostrzegł nową nieznaną mu dotąd bryłę, która pojawiła się wśród figur, jakie kleił. Dokończył ją i doznał olśnienia, że oto odkrył nowy uniwersalny kształt, za pomocą którego można zbudować cały świat. Pobiegł z tą wspaniałą wiadomością o odkryciu do żony śpiącej w innym pokoju. „Jesteśmy milionerami!” – zawołał radośnie. Odpowiedziała z wyrzutem: „I czy to jest powód, żeby mnie budzić?”. Dopiero kilka lat później bryła otrzymała nazwę. Artysta wspominał: „Ponieważ bryła ma 11 ścian, a jedenastą literą angielskiego alfabetu jest K, nazwałem ją K-dron. Poza tym w jednej z elewacji kształt ma formę litery K i, ku uciesze spostrzegawczych, moje nazwisko zaczyna się również na tę literę”.
Historia odkryć i wynalazków ukazuje, w jak wielu przypadkach na ich praktyczne wykorzystanie trzeba czekać latami, a czasem nawet nie doczekujemy się tego. Koło, które stało się motorem rozwoju cywilizacji indoeuropejskiej, nie było znane cywilizacji Majów, Inków i Azteków. Nie tyle nie znano koła, ile nie wymyślono możliwości jego stosowania, poza dziecięcymi zabawkami. A z drugiej strony owa cywilizacja dokonała takich obliczeń astronomicznych, jakie stały się osiągalne dopiero dzięki współczesnej elektronice. Koła po prostu nie potrzebowali. Podobnie dzieje się z K-dronem. Minęło prawie czterdzieści lat, a nadal nie jest powszechnie znany. Ponieważ świat na niego nie czekał, dlatego tak powoli, bardzo powoli staje się jego własnością. Coraz więcej jest przypadków indywidualnego wykorzystania K-dronu. Sam artysta naliczył 168 zastosowań. Znalazły się wśród nich fotel, nakrycie głowy, instrument muzyczny, zabawka i butelka (zaprojektował ją sam artysta).
W sztuce K-dron pojawił się jako samodzielna rzeźba, lub szerzej, instalacja – w wielu miejscach. W mieście Koło, centrum rodzinnego regionu artysty, stanął pierwszy pomnik K-drona. Różne wariacje tej bryły znajdują się w Elblągu, Wolsztynie, Poznaniu, Lublinie, a ostatnio lustrzana wersja na zamówienie prof. Andrzeja Szczerskiego została umieszczona na stałej ekspozycji w Muzeum Narodowym w Krakowie. Wcześniej zaś dla warszawskiego Muzeum Narodowego w ramach obchodów 500-letniej rocznicy śmierci Leonarda da Vinci z inicjatywy dyrektora muzeum prof. Jerzego Miziołka powstała monumentalna realizacja posadowiona centralnie na wejściowym dziedzińcu. Kilka lat temu premier Mateusz Morawiecki wybrał K-dron na logo Polski innowacyjnej, a sam kształt został użyty w projekcie ekspozycji na największych na świecie międzynarodowych targach w Hannoverze w Niemczech. W oparciu o K-dron Kapusta zaprojektował statuetki nagród: przyznawanej co roku przez ZAiKS nagrody honorowego członkostwa i dla Fundacji Polska Wielki Projekt – Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, którą dzisiaj sam zostaje wyróżniony. Kiedy składałem mu gratulacje, podziękował mi anegdotą: na wiadomość o przyznaniu nagrody zareagował z pozorną skromnością, mówiąc, że na nią nie zasłużył, jeszcze nie zasłużył, ponieważ to, czego dokonał, jest dopiero początkiem i nagrodę powinno się przyznać, ale później.
Artysta wierzy, „że w przyszłości, kiedy K-dron trafi »pod strzechy« umysłów, sprowokuje i wymusi nowe, nieprzewidywalne zdarzenia”. I dodaje: „Uważam, że K-dron jest tak sensownym, wzbogacającym i uatrakcyjniającym życie kształtem, że jeżeli świat go nie zechce, to mnie taki świat trochę nie interesuje”.
Miałem sposobność współtworzyć z Januszem Kapustą koncepcję jego dużej wystawy. Wystawy poświęconej oczywiście K-dronowi. W przeciwieństwie do pudełka Beuysa, z którym odbiorcy nie wiedzieli, co zrobić, nasz projekt nie oferował konkretnego przedmiotu, który można by przekształcić, wypełnić, pociąć czy spalić. Chcieliśmy prezentować K-dron wyłącznie w postaci wirtualnej, czyli takiej, jaka jest jego naturalnym środowiskiem. K-dron jest ideą, którą każdy może wykorzystać na swój sposób, stanowi punkt wyjścia do samodzielnych kreacji, intuicyjnych poszukiwań. Widz miał być prowadzony po wystawie tak, by intuicyjnie wyczuwał współuczestniczenie w „odkrywaniu” nowego zjawiska. Każdy kolejny element ekspozycji zaskakiwał, wywoływał zdziwienie, prowokował, zmuszał do refleksji. Nicią miały być ciekawość i chęć poznania nieznanego. Janusz Kapusta nakreślił jedenaście tematów ukazujących strukturę K-dronu. Były to: ILUZJA, POCZĄTEK, UNIWERSUM, CYWILIZACJA, NATURA, KOSMOS, NAUKA, CZAS, MUZYKA, TANIEC, ŚWIATŁO. Wystawa wprawdzie nie doszła do skutku, ale zainicjowała szereg innych doskonałych projektów.
Drugim odkryciem artysta wdarł się jak intruz do hermetycznego świata matematyki, gdzie wstęp mają jedynie wtajemniczeni. Nie tylko nie wyrzucono go, ale wręcz musiano zaakceptować. Przyjrzał się wnikliwie fundamentalnym regułom proporcji geometrycznych, po raz pierwszy zdefiniowanych przez Euklidesa ponad 2300 lat temu, a zwanych dzisiaj złotym podziałem. Tym razem Kapusta nie stworzył nowego kształtu, ale odkrył coś, na co przez wieki patrzyli wszyscy, lecz tego nie widzieli.
Eksperymentując z układami koła, trójkąta i kwadratu, nakładając je na siebie, rozrysowując i przecinając liniami, dostrzegł, że te same proporcje rządzą podziałem prostego odcinka na dwie części, a także bardziej złożonymi figurami. Nie zobaczył tego nawet żaden z wielkich, którzy odkrywali bogactwo divina proportio, czyli boskiej proporcji, od Pitagorasa, poprzez Fidiasza, Platona, Euklidesa, Witruwiusza, Fibonacciego, Piera della Francesca, Leonarda da Vinci, Johannesa Keplera, le Corbusiera, Rogera Penrose’a, aż po Janusza Kapustę, który swoim wyczynem dopisał się nieskromnie do tej listy najpotężniejszych umysłów w historii. W przypadku Kapusty nie tylko wyobraźnia, nie tylko upór badacza, ale i głęboka fascynacja, wręcz uwielbienie boskiej proporcji było sprawcą finalnego sukcesu.
Tę tkliwość i żar widać też w osobistym, całkiem nienaukowym opisie: „Złoty podział – jak plemnik, który pomimo konkurencji milionów w biegu do komórki wygrał, był pierwszy – odciska swoje piętno na wszystkim. Na świecie, kosmosie, przyrodzie – i tak – też na myśleniu i odczuwaniu człowieka. Ludzie są bardzo różni, a przecież każdy jest człowiekiem, każdy posiada ten wspólny wszystkim ludziom kod, algorytm, liczbę. Grawitacji nie musimy się uczyć. Podobnie złotego podziału. One w nas są”.
Kraj docenił wszechstronne dokonania Janusza Kapusty. Kilkanaście lat temu przyznano mu odznakę Zasłużony dla Kultury Polskiej. Niedawno też otrzymał doroczną Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, a nawet Politechnika Warszawska, którą w pewien sposób zdradził dla sztuki, ofiarowała Januszowi Kapuście medal za „twórcze łączenie elementów technicznych i naukowych w dziele artystycznym”. A z okazji 100-lecia Odnowienia Tradycji Politechniki Warszawskiej został również wpisany do Złotej Księgi Absolwentów Politechniki Warszawskiej.
Hermann Broch, nominowany ponad siedemdziesiąt lat temu do Literackiej Nagrody Nobla, w jednym ze swoich tekstów powstałych po barbarzyńskiej hekatombie II wojny światowej skonstatował: „W nauce i sztuce chodzi o stworzenie nowego języka rzeczywistości i gdyby proces ten został przerwany, nie byłoby już nie tylko nauki ani sztuki, zniknąłby także człowiek, gdyż właśnie odkrywaniem i stwarzaniem rzeczy nowych różni się on od zwierzęcia”. Słowa te dzisiaj brzmią szczególnie alarmująco. Nowe millenium przyniosło wiele zmian. Niektóre z nich są zdecydowanie niepokojące. Posthumanizm wieszczy koniec antropocenu. Nowe prądy filozoficzne i ideologiczne kontestują stare wartości cywilizacji zachodniej pod wspólnym hasłem, które można sprowadzić do sloganu: „Ludzie to fikcja”. Człowiek zdefiniowany przez Platona i Tomasza z Akwinu, człowiek witruwiański, człowiek postępu, odkryć i refleksji nad światem ma przejść do historii. Zniknąć. Tak więc jedyna istota zdolna tworzyć naukę i sztukę już nie ma mieć racji bytu w nowym, egalitarnym świecie, w którym ludzie, zwierzęta, rośliny, a nawet byty stworzone przez człowieka, roboty i sztuczna inteligencja, będą sobie równe. Cogito ergo sum staje się zardzewiałym, nikomu niepotrzebnym szyldem. I choć posthumanizm to lista pobożnych życzeń, obietnic (bez pokrycia), że w przyszłości wszyscy będziemy młodzi i nieśmiertelni, znikną głód i wojna, to coraz więcej ludzi się nim zachwyca i aby osiągnąć wymarzoną przyszłość, każą odrzucić wszystko, co nas ukształtowało – zresetować!
Kiedy patrzę na znamienitą listę dotychczasowych laureatów Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, wśród których są artyści, pisarze, poeci, reżyserzy i naukowcy, dostrzegam jedną wspólną, scalającą ich cechę – wszyscy są takimi samymi dziedzicami i ambasadorami największych wartości humanizmu, a teraz wobec przewalającej się przez świat ofensywy ideologicznej stają się również ich strażnikami, których najmocniejszą bronią jest umysł. Janusz Kapusta dołącza dzisiaj do tego znakomitego szeregu i jestem pewien, że będzie jeszcze przez długie lata skutecznym obrońcą twierdzy humanizmu. A jeżeli kiedyś za wiele lat, w jakiejś poczekalni do wieczności mogliby zasiąść obok siebie Platon, Leonardo, Euklides i Kapusta, to na pewno ich rozmowa byłaby niekończącą się intelektualną ucztą, której każdy z nas pragnąłby być świadkiem choć przez chwilę.
Niech jednak konkluzją tej laudacji będą słowa przyjaciela naszego laureata, Lecha Majewskiego, również laureata Nagrody im. Lecha Kaczyńskiego, słowa umieszczone na okładce niedawno wydanej kolejnej książki Kapusty z okazji jego siedemdziesiątych urodzin. Pion poziom. Podręcznik do myślenia to drugi tom ogromnego zbioru kilkuset rysunków, myśli, notatek pokazujących nieograniczoną skalę możliwości kreatywnych autora. Słowa te są lapidarną, a zarazem najtrafniejszą jego charakterystyką, a brzmią tak: „Janusz Kapusta jest geniuszem. Stop. Koniec telegramu”.
Paweł Sosnowski
Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 czerwca 2023
Fot. Marek Szymanski / Forum