“Jestem tutaj tylko dla muzyki”
Rozmowa z trębaczem jazzowym Danielem Sky Szczepańskim
Jesteś wykształconym muzykiem, absolwentem Berklee College of Music w klasie trąbki. Jak rozpoczęła się muzyczna przygoda w Twoim życiu?
Trochę nie miałem wyboru, gdyż oboje rodziców są muzykami. Tata grał i zresztą dalej gra na waltorni w Sinfonia Varsovia, a mama zajmowała się śpiewem operowym. Moje związki z muzyką były więc bardzo wczesne. Pierwsze lekcje fortepianu miałem już jako kilkulatek. Pamiętam, że jak miałem 5 lat stwierdziłem, że chcę w przyszłości grać na jakimś instrumencie dętym, ale nie zamierzałem, jak ojciec grać na waltorni. Wolałem trąbkę. Szkoła muzyczna była w moim przypadku również naturalnym wyborem. Ukończyłem Zespół Państwowych Szkół Muzycznych nr 4 im. Karola Szymanowskiego na warszawskim Żoliborzu. Najpierw podstawówkę, później gimnazjum i na końcu liceum. W pierwszych latach szkoły podstawowej moim głównym instrumentem ciągle był fortepian. Na poważnie zająłem się trąbką w 5 klasie i od tamtego czasu stała się moim głównym instrumentem. Myślę, że przełomowym momentem było dla mnie wstąpienie pod koniec gimnazjum do szkolnego big bandu pod dyrekcja Piotra Kostrzewy. Tam nauczyłem się wielu utworów takich kompozytorów jak między innymi Sammy Nestico i Neal Hefti, a także aranżacji piosenek śpiewanych przez Franka Sinatrę.
Twoja edukacja muzyczna była więc bardzo gruntowna. Jednak raczej nie uczono tam grania jazzu?
To prawda. Szkoła przygotowała mnie głównie do grania klasyki, mogłem występować solo albo w orkiestrach, czy też w jakichś mniejszych zespołach. Jednak jak miałem 16 lat odkryłem jazz i wszystko się zmieniło. Doszedłem do wniosku, że w muzyce klasycznej chodzi o odtwarzanie tej samej muzyki, i że wszyscy muszą ją interpretować w podobny sposób, tak jak każą nuty. A ja zawsze miałem potrzebę tworzenia. I często jak grałem klasykę to coś dodawałem od siebie czy też zmieniałem. Chciałem mieć większy udział w muzyce niż tylko same poprawne granie nut. Nie uważam oczywiście, że muzyka klasyczna nie wymaga również zaangażowania i emocji, ale w improwizacji chodzi zupełnie o coś innego. Zacząłem słuchać coraz więcej jazzu i w pewnej chwili zadecydowałem, żeby zupełnie porzucić klasykę i całkowicie skierować się ku muzyce jazzowej.
Miałeś takie przełomowe muzyczne odkrycie, które pozwoliło Ci na taką drastyczną zmianę stylistyki? Wielu jazzowych muzyków miewa taki moment u progu swojej kariery.
Tak. Był taki trębacz, dla mnie najważniejszy. Nazywał się Roy Hargrove. Mój kolega, Jakub Waszczeniuk, trębacz z Sinfonia Varsovia, pokazał mi jego płytę Hard Groove. Po jej przesłuchaniu wręcz zaniemówiłem i to przekonało mnie ostatecznie, aby zagłębić się w jazz, słuchać coraz więcej tej muzyki i w końcu całkowicie się jej poświęcić. Jeszcze wcześniej miałem okazję odkryć również Milesa Davisa, a jego Blue in green był pierwszym utworem, który ośmieliłem się zagrać publicznie na jam session podczas warsztatów jazzowych w Chodzieży.
Jak to się stało, że znalazłeś się w Stanach, a dokładnie w Nowym Jorku?
W 2012 roku po ukończeniu liceum poszedłem jeszcze na wydział jazzowy do szkoły muzycznej na Bednarską, aby się trochę poduczyć, a w 2016 roku przyleciałem do Stanów, gdzie rozpocząłem naukę w renomowanej Berklee School of Music w Bostonie, ponieważ tam zaoferowali mi najlepsze stypendium. Do Stanów chciałem przylecieć zawsze, odkąd byłem dzieckiem, właśnie ze względu na muzykę. Prawie wszyscy artyści, których słuchałem i podziwiałem w trakcie swojego muzycznego rozwoju, pochodzili ze Stanów. To tutaj narodził się jazz, a ja chciałem rozwijać się i być w centrum tego wszystkiego. Rodzice też bardzo zachęcali mnie do wyjazdu i miałem ich pełne wsparcie. W Bostonie przez kilka lat studiowałem z najlepszymi młodymi muzykami na świecie kończąc tak naprawdę dwa kierunki, jeden na Berklee College of Music, a drugi na Berklee Global Jazz Institute. Szkoliłem tam swoje umiejętności pod okiem tak uznanych trębaczy jak Sean Jones, czy Tiger Okoshi. Po studiach miałem parę opcji do wyboru i możliwość powrotu do Polski. Jednak nie po to przyleciałem do Stanów, aby wracać do Europy. To Nowy Jork był miejscem, gdzie docelowo chciałem się znaleźć i w styczniu 2022 roku spełniłem to marzenie.
Można powiedzieć, że od chwili przeprowadzki do metropolii Twoja kariera nabrała sporego tempa. W tej chwili masz już swój zespół, Daniel Sky’s Modern Bop Quintet, z którym regularnie występujesz.
Tak. W ciągu dwóch lat poznałem tutaj wielu wspaniałych muzyków. Ponadto część moich znajomych ze studiów też się tutaj przeprowadziła. Tak więc z doborem muzyków nie było większego problemu. Jak sama nazwa wskazuje jest nas w zespole pięciu. Postawiłem na kwintet, bo jest to moja ulubiona formacja. Oprócz trąbki w zespole jest saksofon, fortepian, kontrabas i oczywiście perkusja. Graliśmy już w wielu klubach w metropolii. Regularnie pojawiamy się w istniejącym od niedawna Laisses Faire, który znajduje się przy hotelu Beekman na Dolnym Manhattanie, a także występuję zarówno gościnnie jak i z moim zespołem w takich miejscach jak Smalls Jazz Club, Ornithology Jazz club czy Django. Myślę, że jak na dwa lata pobytu w metropolii udało mi się osiągnąć całkiem wiele, ale oczywiście nie mam zamiaru na tym poprzestać. To dopiero początek. Ja jestem tutaj tylko dla muzyki. Już dawno zdecydowałem się poświęcić graniu całe swoje życie i oddałem się temu zupełnie. Gram i oddycham muzyką. To dla mnie najważniejsze.
Czym jest dla Ciebie jazz?
Po prostu jest życiem. To jak pisanie autobiografii tylko, że samymi dźwiękami. W jazzie jest silna więź i ścisłość między samą muzyką a emocjami i wiedzą, które człowiek ma w sobie. Dlatego odszedłem od klasyki, bo tam tak silnej więzi nie czułem. Dla mnie muzyka to jest inny rodzaj języka. Wyjątkowy sposób komunikacji człowieka ze światem zewnętrznym, z innymi ludźmi. Muzyka jest również niewidzialnym zwierciadłem naszej duszy.
Jakie są Twoje największe muzyczne inspiracje, jeśli chodzi o wirtuozów trąbki?
Jest ich kilku. Wspomniany nieżyjący już niestety Roy Hargrove. Na pewno również Miles Davis, którego odkryłem jeszcze wcześniej. A także Lee Morgan, Booker Little i Nat Adderley. To moje tak zwane Top 5. Chociaż słucham oczywiście wielu innych artystów i to nie tylko trębaczy.
Jakbyś byś określił swój styl muzyczny?
Dłuższy czas zastanawiałem się nad tym z moimi kolegami i myślę, że termin modern bop będzie tutaj najbardziej adekwatny. Nie wszyscy lubią samo określenie jazz, które tak naprawdę może oznaczać wszystko i każdy ma swoje wyobrażenie z nim związane. Natomiast modern bop jest czymś odkrywczym. Najkrócej określam modern bop jako “melodię, rytm i wspólnotę”. Słowo bop to wiadomo, że ma korzenie w bebop. To przeszłość nacechowana swingiem i tym co w jazzie najlepsze, a modern to już coś nowego i indywidualnego, coś dodanego od siebie, taka moja własna interpretacja muzyki. Czyli modern bop to pewna fuzja przeszłości z przyszłością. I właśnie to dokładnie gram.
Podczas Greenpoint Jazz Festival pojawisz się na scenie w nieco mniejszym niż zazwyczaj składzie.
Zagramy w kwartecie jako Daniel Sky Quartet. Mamy specjalnego gościa Benito Gonzaleza, fenomenalnego pianistę z Kolumbii, który ma na koncie współpracę z takimi gigantami muzyki jazzowej jak Kenny Garret, czy też Pharoah Sanders. Poznaliśmy się stosunkowo niedawno, ale tak się polubiliśmy, że zaczęliśmy ze sobą grać. Na kontrabasie wystąpi mój dobry przyjaciel Stefano Battaglia będący jedną z pierwszych osób, które spotkałem po przybyciu do Berklee i od tamtego czasu trzymamy się razem. Z kolei na perkusji zagra bardzo młody, ale niezwykle zdolny Miguel Russel, którego poznałem podczas jam session w Smalls Jazz Club na Manhattanie, kiedy grał ze Stacy Dillard.
Jaki repertuar przewidujesz tego wieczoru?
To nie będzie długi występ, bo zagra parę zespołów, więc myślę, że wykonamy kilka kompozycji Benito, czyli naszego wyjątkowego gościa, a także jakieś standardy, które znaliby wszyscy obecni. Na pewno pojawi się również kilka moich kompozycji, które zazwyczaj wykonuję z Daniel Sky’s Modern Bop Quintet. Swoich utworów mam naprawdę sporo więc jest w czym wybierać.
Dwa miesiące temu ukazała się twoja pierwsza debiutancka płyta Introduction to the Sky, więc okazja do promocji swojej twórczości jest również znakomita.
To prawda. Introduction to the Sky to dwuczęściowy album, na którym znajdują się wyłącznie moje kompozycje. Pierwsza płyta zawiera więcej elektronicznych brzmień i trochę różnych innych dźwięków, natomiast druga część jest bardziej standardowa i słychać tam wyraźnie mój kwintet. Czasami z saksofonem altowym, a czasami z tenorowym. Płyta jest już między innymi do kupienia na stronie Centrum, a także będzie do nabycia podczas festiwalu. Jest również dostępna na wszystkich platformach streamingowych.
W Centrum miałeś już okazję wystąpić na początku tego roku, chociaż w zupełnie innym składzie. Co sądzisz o tym miejscu?
Tak. To świetne miejsce do grania. Duże i przestronne. Bardzo podoba mi się dźwięk na tej sali. To była jednocześnie pierwsza okazja, aby wystąpić dla Polonii na Greenpoincie. Teraz będę miał drugą taką możliwość. Cieszę się na występ podczas Festiwalu. Tym bardziej, że zagram ze znakomitymi muzykami, w dodatku moimi przyjaciółmi. Cóż może być lepszego.
Życzymy powodzenia na festiwalu i dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Marcin Żurawicz.
Płyta (CD) $15
Daniel Sky
trumpeter / composer / educator
P: (646) 283-9891