Nie wyobrażam sobie życia bez tworzenia. Rozmowa z gitarzystą jazzowym Pawłem Ignatowiczem

Dość wcześniej zainteresowałeś się w życiu muzyką.

Urodziłem się w Żywcu w muzycznej rodzinie więc poniekąd nie miałem wyjścia. Mój tata Jacenty Ignatowicz jest zawodowym muzykiem od lat zafascynowanym muzyką góralską. Mój dom rodzinny wypełniony był zawsze dźwiękami, a rozmaite instrumenty otaczały mnie przez całe dzieciństwo. Tata jest multiinstrumentalistą i samoukiem. Gra na wielu instrumentach ludowych, między innymi na dudach, okarynie, rozmaitych fujarkach i piszczałkach, ale także potrafi zagrać na klarnecie, skrzypcach czy saksofonie. Ojciec jest znanym w regionie jak i w całej Polsce propagatorem tej muzyki. Podobnie zresztą jak wujkowie od strony mamy, choć akurat ona nie gra niczym.

Jako góral z Żywca podążyłeś jednak inną muzyczną drogą.

Nie od razu. Odkąd sięgam pamięcią to widzę ojca grającego na jakimś instrumencie. Był moim pierwszym nauczycielem i dzięki niemu posiadam taką a nie inną wrażliwość muzyczną. I na pewno jestem mu za to bardzo wdzięczny. Pierwsze instrumenty na jakich uczyłem się grać to były siłą rzeczy instrumenty góralskie. Ojciec bardzo chciał, abym grał na klarnecie i to właśnie klarnet był moim głównym instrumentem w państwowej podstawowej szkole muzycznej w Żywcu. Drugim był fortepian. Gitara jednak pojawiła się praktycznie w tym samym momencie mojego życia, ale nie w szkole, a na wakacjach. Miałem wtedy 10, może 11 lat. Ktoś przyniósł gitarę na jakąś imprezę, zaczął na niej grać i bardzo mi się to spodobało. W domu mieliśmy gitary, ale jak wróciłem po tamtych wakacjach to spojrzałem na nie zupełnie inaczej. I zacząłem na nich ćwiczyć już na poważnie. Początkowo byłem samoukiem i podpatrywałem, jak grają koledzy i od nich uczyłem się pierwszych zagrywek. Takie były czasy. Oczywiście o żadnym jazzie nie było wtedy jeszcze mowy.

Tata nie byłby zadowolony?

Nie. Tata nie miał nic przeciwko ani gitarze, ani jazzowi. Co więcej. On uwielbiał jazz, chociaż ten bardziej tradycyjny, czyli nowoorleański. A to akurat ten rodzaj jazzu, który z kolei mnie nigdy za bardzo nie interesował. Jednak, kiedy byłem na początku liceum dostałem od niego dwie płyty jazzowe Kind of Blue Milesa Davisa i My Favorite Things Johna Coltrane’a, czyli można powiedzieć, że to absolutna klasyka jazzu, bynajmniej nie nowoorleańskiego. Grałem wtedy na gitarze jakieś kawałki rockowe, ale to było dość proste i powtarzalne. Kiedy usłyszałem kompozycje Milesa i Coltrane’a, to było jedno wielkie “wow” i pomyślałem, że wspaniale byłoby w podobny sposób umieć grać i improwizować na gitarze.

Na tych płytach zdaje się nie ma gitary w ogóle.

Tak, ale zdałem sobie sprawę, że muzycznie to znacznie wyższa szkoła jazdy w stosunku do tego co prezentowali wtedy moi muzyczni idole, jak chociażby Steve Vai. Oczywiście Vai to gitarzysta, a na wspomnianych płytach jak słusznie zauważyłeś gitara nie występuje, ale chodzi mi generalnie o rodzaj muzyki i możliwości interpretacyjne jakie daje jazz. Myślę, że to był moment przełomowy w moim spojrzeniu na muzykę, który zadecydował też o dalszej edukacji. W tym samym czasie także pojawiła się na rynku wydawniczym w Polsce autobiografia Milesa Davisa. Po jej lekturze byłem już zupełnie pochłonięty jazzem i wiedziałem co chcę w życiu robić. To była też chwila, kiedy zadecydowałem, że chcę w przyszłości znaleźć się w Nowym Jorku. Ja kocham Żywiec, jest pięknie położony w górach między dwiema rzekami nad jeziorem, ale tam nic wielkiego się nie dzieje, jeśli chodzi o sztukę czy o kulturę. Ja natomiast chciałem być w środowisku, które jest mocno kreatywne, w miejscu, gdzie jest szeroki dostęp do teatrów czy muzeów. Gdzie istnieje duża scena muzyczna i rzesze odbiorców. Trudno o lepsze miejsce pod tym względem niż Nowy Jork. Autobiografia Milesa tylko mnie utwierdziła w tym przekonaniu. Kończąc liceum wiedziałem, co chcę robić w życiu. No i gdzie.

Nie od razu jednak znalazłeś się w Nowym Jorku.

Tak. Po ukończeniu liceum udałem się na studia do Cieszyna, gdzie jest filia Uniwersytetu Śląskiego. Istnieją tam w większości wydziały artystyczne, na których wykładowcami są często niesamowici pedagodzy. Studiowałem tam gitarę jazzową, a jednym z moich nauczycieli gitary był profesor doktor habilitowany Karol Ferfecki, jednocześnie wykładowca na Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach. Studia ostatecznie ukończyłem w 2005 roku, a następnie kilka miesięcy spędziłem na Wybrzeżu grając w klubach muzycznych w Gdańsku. Później udałem się już w podróż do Nowego Jorku, do miasta, do którego nigdy bym nie przyjechał, żeby nie moja fascynacja muzyką, a jazzem w szczególności.

Czym jest dla Ciebie jazz?

Muszę się przyznać, że ja w ogóle nie lubię słowa jazz. Bo to wymyślone słowo i termin mało precyzyjny, w którym wszystko się mieści. A ja nie lubię podziału na wymyślone kategorie. Lubię natomiast grać różnorodną muzykę i inspirować się wieloma rzeczami. Może więc łatwiej mi będzie odpowiedzieć na pytanie, czym jest dla mnie muzyka w ogóle. Jest mianowicie wszystkim. Nałogiem i tlenem. Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki i bez tworzenia. Jest tym czymś, co daje mi energie i powód, że codziennie w ogóle wstaję z łóżka.

Masz jakichś gitarowych idoli, a przynajmniej gitarzystów, którzy najbardziej wywarli wpływ na Twoją twórczość?

Dla mnie w muzyce nie chodzi wyłącznie o gitarę, czy jakąś wirtuozerię. Wynika to z mojego spojrzenia na muzykę. Słuchając zwracam uwagę na samą kompozycję, harmonię, wykorzystane instrumentarium i aranżację. Inspiruje mnie więc cała muzyka bez podziału na gatunki. Właściwie dzielę ją jedynie na dobrą i złą. Dobra mi się podoba, a zła nie. W tej dobrej mieści się twórczość wielu artystów. Mogę słuchać kawałków Marilyna Masona czy Davida Bowiego, aby za chwilę przejść do utworów Igora Strawińskiego i Jana Sebastiana Bacha, a zakończyć na muzyce Johna Coltrane’a, czy Pata Mathennego. To oczywiście tylko przykłady, bo tych twórców jest naprawdę bardzo wielu. Nie mam więc swoich gitarowych idoli, ale mogę powiedzieć o swoich ulubionych gitarzystach, których twórczość na pewno stanowi dla mnie inspirację. Do tego grona należą wspomniani już Steve Vai i Pat Metheny, ale też John Scofield, czy Bill Frisell. To są niesamowici artyści, którzy dokonali czegoś nowego, odkrywczego w jazzie.

Dopiero w Stanach zacząłeś tworzyć autorską muzykę.

Nagrywałem jeszcze w Polsce, ale moje dwie płyty autorskie powstały już tutaj, w Nowym Jorku. Debiutancki album pod tytułem “Talk to you later” ujrzał światło dziennie w 2008 roku. Nagraliśmy go w trio, czyli gitara, kontrabas i perkusja. Na tej instrumentalnej płycie znalazło się 5 moich kompozycji oraz dwa standardy jazzowe: Infant Eyes Wayne’a Shortera oraz The Sorcerer Herbiego Hancocka. Druga płyta ukazała się w 2016 roku i nosi nazwę Here and Now. To bardzo eklektyczny, instrumentalny album, który zawiera w sobie wiele różnych gatunków muzycznych. Jest tam trochę elementów minimalizmu charakterystycznego twórczości Steve’a Reicha czy Phillipa Glassa, których uwielbiam. Jest też drum and bass, muzyka hinduska, amerykański folk, a nawet pojawiają się elektroniczne brzmienia. Reasumując wiele się tam dzieje i jest to zupełnie inna płyta niż mój debiut. Poza tym wszystko praktycznie zostało nagrane na żywo i na tej płycie znajdują się wyłącznie moje kompozycje.

Kiedy można spodziewać się Twoich kolejnych autorskich dokonań?

Materiału mam już na kilka następnych płyt, ale oczywiście powstawanie albumu to dość skomplikowany proces, który wiąże się również ze sporymi nakładami finansowymi. Mam nadzieje, że mój kolejny album ukaże się na jesieni tego roku, lub na wiosnę przyszłego. Wiele jednak tutaj zależy od sponsorów, których aktualnie poszukuję. Na pewno na płycie znajdą moje kompozycje z motywami zapożyczonymi z wielu gatunków muzycznych, ale wszystko jak zawsze będzie mocno osadzone w muzyce improwizowanej, czyli w jazzie.

Jesteś osobą, która sporo koncertuje i to nie tylko w Nowym Jorku.

To prawda. Może nie grałem w tych największych i najbardziej znanych klubach w metropolii jak Blue Note, czy Village Vanguard, ale regularnie występowałem i występuję w dziesiątkach pomniejszych, takich jak chociażby Smalls, Smoke, St. Mazie, czy też w bardzo popularnym, ale nieistniejącym już niestety 55 Bar, gdzie chyba grali wszyscy, w tym między innymi Mike Stern, gitarzysta znany ze współpracy z Milesem. Miałem też przyjemność wystąpić w legendarnym Blues Alley w Waszyngtonie. Dodatkowo miałem to szczęście, że dane mi było poznać wielu znakomitych muzyków i występować z nimi na jednej scenie. Nowy Jork jak mało które miejsce na świecie daje taką możliwość. Do grona tych najwybitniejszych, z którymi grałem należą z pewnością: kontrabasista Christopher “Chris” Tordini, pianiści Julian Shore i Benito Gonzales, perkusiści Ari Hoenig, Ferenc Nemeth i Antonio Sanchez. Ten ostatni znany jest między innymi ze współpracy z Patem Methenym.

Co roku koncertujesz także w Polsce.

Regularnie pojawiam się w moim rodzinnym Żywcu, gdzie kilkakrotnie występowałem już podczas festiwalu Żywiec miasto zmySŁÓW, który odbywa się każdego roku na jesieni. Ostatni mój występ w kraju miał miejsce w zeszłym roku w podwarszawskim Piasecznie, gdzie w tamtejszym centrum kultury miałem okazję zagrać w wyśmienitymi muzykami, Piotrem Wyleżałem na fortepianie i Patrykiem Doboszem na perkusji.

W Centrum miałeś okazje już występować?

Tak i to wielokrotnie, chociaż nigdy podczas żadnego festiwalu. Od ponad 20 lat mieszkam na Greenpoincie, z małymi przerwami, więc nawet byłoby dziwne jakbym tam nigdy do tej pory nie zagrał. I nie ukrywam, że bardzo lubię tam występować. Cieszę się, że Centrum organizuje takie wydarzenia jak festiwal jazzowy i tym samym działa aktywnie wspierając zarówno muzyków jak i promując kulturę muzyczną. Tym bardziej, że na Greenpoincie niewiele dzieje się w tej kwestii. Nie ma tutaj żadnego klubu muzycznego, w którym regularnie odbywają się koncerty. To bardzo ważne, że Centrum wypełnia tę przestrzeń.

Czego mogą się spodziewać uczestnicy Festiwalu w Centrum w Twoim wykonaniu?

Na Festiwalu wystąpię jako Paweł Ignatowicz Trio, czyli ja na gitarze, a towarzyszyć mi będzie Matt Penman na kontrabasie oraz Mark Whitfield Jr. na perkusji. To świetni muzycy, z którymi jeszcze nie miałem okazji zagrać, tym bardziej cieszę się więc na naszą współpracę. Zaprezentuję utwory z obu swoich płyt, ale też pojawią się inne moje kompozycje, które oficjalnie jeszcze nie zostały wydane. Jednak wierzę, że nastąpi to w niedalekiej przyszłości.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na Festiwalu.