Damy ponieść się emocjom – Rozmowa z trębaczem jazzowym Danielem Sky Szczepańskim

Drugi rok z rzędu pojawisz się na festiwalu jazzowym w Centrum Polsko Słowiańskim na Greenpoincie.

Tak. I traktuję to jako wyróżnienie i docenienie mojej osoby przez organizatorów. Cieszę się, że po raz kolejny będę mógł zaprezentować się polonijnej publiczności, tym bardziej, że nie występuję dla niej zbyt często.

Ten koncert będzie jednak zupełnie inny niż zeszłoroczny, ponieważ zagrasz w duecie.

Rok temu wystąpiłem w kwartecie jako Daniel Sky Quartet, a tym razem zagram jedynie z Marcinem Steczkowskim. Marcin to bardzo utalentowany multiinstrumentalista, który po latach udanej kariery w Polsce, od kilku lat rozwija ją również w Stanach Zjednoczonych. Wystąpił on również podczas pierwszej edycji festiwalu jazzowego w Centrum. Wtedy jego gra opierała się przede wszystkim na improwizacji, a teraz połączymy niejako siły i będziemy improwizować wspólnie. Co się z tego narodzi nie mam pojęcia, ale na pewno będzie to niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju przeżycie. Zarówno dla nas jak i dla publiczności.

Inicjatywa wspólnego grania z Marcinem Steczkowskim wyszła z twojej strony. Skąd w ogóle taki pomysł?

Chciałbym przede wszystkim zauważyć, że w Centrum mamy pełną swobodę w kreowaniu swoich muzycznych wizji, a także zupełną dowolność w doborze muzyków, co dla każdego artysty jest bardzo ważne. I nie zawsze takie oczywiste. Ponieważ festiwal odbywa się w polskiej dzielnicy, to pomyślałem, że cudownie będzie, jeśli na scenie wystąpią dwaj Polacy bez żadnych innych muzyków towarzyszących. Z Marcinem graliśmy do tej pory na żywo tylko raz, w klubie Dada na Ridgewood, co zresztą wspominam bardzo dobrze. Więcej okazji do wspólnych występów nie mieliśmy, bo na co dzień jesteśmy zaangażowani w inne projekty.

Na co ma być przygotowana publiczność podczas waszego występu?

Zagramy kompilacje własnych kompozycji z dużą dozą improwizacji. Czyli damy ponieść się emocjom, pozostając jednak w pewnych strukturach. Na pewno będzie to zupełnie inna muzyka niż ta, którą zaprezentowałem rok temu grając w kwartecie.

Występujesz często w różnych składach i stanie liczebnym. Granie w duecie ma swoją specyfikę?

Rzeczywiście, oprócz grania ze swoim Daniel Sky’s Modern Bop Quintet, pojawiam się na scenie w trio, tercecie czy kwartecie. Najważniejsze oczywiście z kim się gra, ale liczebność składu też ma swoje znaczenie. Lubię grać w duecie, ale jest to trudniejsze i stanowi większe wyzwanie, gdyż muzyk w duecie musi pełnić jednocześnie więcej funkcji. Nie jestem więc tylko trębaczem, ale również niejako perkusją i mam też zadania harmoniczne. Muszę grać więcej, zająć ucho słuchacza i wypełnić przestrzeń dźwiękami w stopniu znacznie większym niż w przypadku grania w liczniejszym składzie osobowym. Dążę do tego, aby publiczność ciągle miała wrażenie, że na scenie występuje cały zespół.

Muzyka dość wcześniej pojawiła się w twoim życiu.

To prawda i stało się to w bardzo naturalny sposób, gdyż moi rodzice są muzykami. Tata gra na waltorni w Sinfonia Varsovia, a mama, odkąd pamiętam, zajmowała się śpiewem operowym. Pierwsze lekcje fortepianu miałem jako kilkulatek. Już wtedy wiedziałem, że chcę grać na jakimś instrumencie dętym, ale nie zamierzałem tak jak ojciec grać na waltorni. Na poważnie zająłem się trąbką w 5 klasie podstawowej szkoły muzycznej i od tamtego czasu stała się moim głównym instrumentem. Ukończyłem Zespół Państwowych Szkół Muzycznych nr 4 im. Karola Szymanowskiego na warszawskim Żoliborzu. Najpierw wspomnianą podstawówkę, później gimnazjum i na końcu liceum.

Jako wykształcony klasycznie muzyk zwróciłeś się ostatecznie w stronę jazzu. Dlaczego?

Myślę, że jazz odkryłem świadomie jako muzyk pod koniec gimnazjum, kiedy to wstąpiłem do szkolnego big bandu pod dyrekcja Piotra Kostrzewy. Tam zapoznałem się z utworami wielu amerykańskich kompozytorów, takimi jak chociażby Sammy Nestico, czy też Neal Hefti. Nauczyłem się także aranżacji piosenek śpiewanych przez Franka Sinatrę. Mając 16 lat uświadomiłem sobie w pełni czym jest jazz i że właśnie to chcę grać. Szkoła muzyczna przygotowała mnie głównie do grania klasyki i mogłem do końca życia występować solo albo w orkiestrach. Jednak w muzyce klasycznej chodzi zazwyczaj o wierne odtwarzanie czegoś już wymyślonego wcześniej, a ja zawsze miałem w sobie silną potrzebę tworzenia. Cenię muzykę klasyczną, ale jako muzyk nie chciałem wyłącznie grać doskonale z nut. Chciałem na scenie improwizować i dać ponieść się emocjom, kiedy tylko mam na to ochotę, a nie jedynie wtedy jak kompozytor zaznaczył to na partyturze.

Jesteś absolwentem renomowanego Berklee College of Music w klasie trąbki. Trudno o lepsze miejsce na świecie dla kontynuowania muzycznej edukacji.

To prawda. Ta szkoła dała mi naprawdę wiele. Rozpocząłem studia w Berklee School of Music w Bostonie, ponieważ tam zaoferowali mi najlepsze stypendium. W Bostonie przez kilka lat studiowałem z najlepszymi młodymi muzykami na świecie kończąc tak naprawdę dwa kierunki, jeden na Berklee College of Music, a drugi na Berklee Global Jazz Institute. Szkoliłem tam swoje umiejętności pod okiem tak uznanych trębaczy jak Sean Jones, czy Tiger Okoshi. Te studia miały jeszcze jedną dodatkową zaletę, ponieważ dzięki temu znalazłem się w miejscu, w którym zawsze chciałem być, czyli w Stanach Zjednoczonych. Najpierw w Bostonie, a ostatecznie w Nowym Jorku. Prawie wszyscy artyści, których słuchałem i podziwiałem w trakcie swojego muzycznego rozwoju, pochodzili ze Stanów. To tutaj narodził się jazz, a ja chciałem rozwijać się i być w centrum tego wszystkiego.

W Nowym Jorku od kilku lat występujesz ze swoim kwintetem Daniel Sky’s Modern Bop Quintet. To naprawdę duże osiągnięcie, gdyż niewielu polskich jazzmanów może się pochwalić własnym zespołem i regularnymi koncertami w metropolii. Nawet na przestrzeni dziejów było ich zaledwie kilku.

Mam tego świadomość. Cieszę się, że w pełnym energii i w tak niepowtarzalnym miejscu jakim jest Nowy Jork mam okazję grać z najlepszymi muzykami i to w miejscach, w których niegdyś bywali i grali legendarni muzycy jazzowi. Dodatkowo występuję przed publicznością, która zna się na muzyce i kocha jazz. Czego można chcieć więcej? Doceniam miejsce, w którym jestem obecnie, jednak dla mnie jest to przede wszystkim kolejny etap rozwoju. I wyznaczam sobie kolejne cele. Chciałbym zostać również doceniony jako kompozytor, ale to już wymaga znacznie więcej czasu i wytrwałości. Myślę jednak, że pierwszy ważny krok w tym kierunku już uczyniłem nagrywając swój debiutancki album zatytułowany Introduction to the Sky. Ta dwuczęściowa płyta wyłącznie z autorskimi kompozycjami ukazała się na rynku w zeszłym roku i obecnie zbiera dobre opinie zarówno wśród recenzentów jak i słuchaczy. Zdaje sobie jednak sprawę, że droga do tego, aby zostać cenionym i uznanym twórcą, jest bardzo długa i wyboista. W każdym razie materiału mam już na 3 kolejne albumy, tak więc weny twórczej mi nie brakuje. I energii również. Wspomniana płyta jest już między innymi do kupienia na stronie Centrum, a także będzie do nabycia podczas festiwalu. Jest również dostępna na wszystkich platformach streamingowych.

Koncertujesz i nagrywasz, ale nie tylko swoje kompozycje. W ostatnim roku miałeś bowiem okazję sprawdzić się również jako muzyk sesyjny.

Tak. Zarejestrowałem trąbkę do 3 utworów na albumie The One autorstwa Secret Agent & Ayinde Webb. Było to bardzo ciekawe doświadczenie, gdyż to album hip hopowy daleki od klimatów, w których zazwyczaj się poruszam jako wykonawca. Chociaż na co dzień nie słucham tylko jazzu, gdyż inspirują mnie różni muzycy i cenię sobie takie kolaboracje twórców reprezentujących różne muzyczne klimaty.

A jakie są Twoje największe muzyczne inspiracje, jeśli chodzi o wirtuozów trąbki?

Jest ich kilku. Na pewno Miles Davis, którego odkryłem chyba najwcześniej. Poza tym nieżyjący już niestety Roy Hargrove. A także Lee Morgan, Booker Little i Nat Adderley. To moje tak zwane Top 5. Chociaż słucham oczywiście wielu innych artystów i to nie tylko trębaczy.

Dziękuje za rozmowę i życzę powodzenia w trakcie Festiwalu.

Rozmawiał Marcin Żurawicz.